niedziela, 18 listopada 2018

Jak Einstein w Matriksie cz.2

Jest cichy jesienny wieczór.  
Szemrzą tylko krople deszczu uderzające w zeschnięte liście. 
Pod majestatycznym gmachem z czerwonej cegły nie ma nikogo. Nagle słuchać szybkie kroki. Stają się coraz głośniejsze. Ktoś idzie po schodach. Gwałtownie otwierają się drzwi piwniczne i wybiega stamtąd człowiek. Wzburzony zatrzymuje się zewnątrz, nie wiedząc, dokąd iść. Stara się ochłonąć. Padający deszcz smaga go niemiłosiernie, ale dla tego człowieka to ulga. Przynajmniej nie będą dla nikogo widoczne jego łzy. Łzy wściekłości. Dawno nie czuł się tak oszukany. Jak przez mgłę wspomina, gdy będąc dzieckiem, wręczył ojcu uciułane grosze na chleb, a ten wrócił pijany w sztok. Szok zdrady pamięta do teraz. Ale dzisiejsze uczucie było nawet bardziej dojmujące i bolesne. 
Boże - woła zdesperowany - bez ciebie sobie nie poradzę! Ratuj mnie! 
Jego szczere serce jeszcze boleje, gdy ze zdziwieniem dostrzega wydobywającą się z muru gmachu strużkę światła. Robi się ona coraz szersza i szersza, aż wreszcie do całkiem sporej smugi światła dołącza skrzypienie. To otworzyły się drzwi, które w cudowny sposób pojawiły się w murze biblioteki... 
Tak wygląda finał poszukiwań Boga. W bajce napisalibyśmy, że człowiek wszedł do biblioteki i żył od tej pory długo i szczęśliwie. 
W rzeczywistości nie jest to takie proste. Nakładają się bowiem na siebie dwa światy i dwa punkty widzenia. 
Jeśli człowiek myślał, że odtąd nie będzie musiał z niczym się zmagać, bo obecność Boga w jego życiu spowoduje, że wszystko stanie się łatwe, lekkie i przyjemne – to się grubo pomylił. 
Świat wmawia nam, że zostaliśmy stworzeni do tego, by żyć w komforcie. Świat będzie nam służyć, a my mamy się nim delektować i konsumować. Coś ci dolega? – usłużnie oferuje pigułkę, po której znikną wszelkie dolegliwości. Wprawdzie nie będziemy mieć świadomości, co nam szwankuje w organizmie, ale przecież nie o to chodzi. Zniknąć ma trud. Ma być łatwo i przyjemnie. Miliony ludzi łyka całe mnóstwo tabletek, nie wiedząc, że na innej płaszczyźnie właśnie łykają niebieską pigułkę, która ich uśpi w matriksie. 
Człowiek miał niegdyś miejsce, w którym było łatwo, lekko i przyjemnie. Wszystkim zajmował się ktoś inny, mądrzejszy. Człowiek miał tylko cieszyć się i korzystać z tego, co mu dano. Nie docenił tego jednak. Nie zaufał mądrzejszemu, który nim kierował. Chciał czegoś więcej i w efekcie wszystko stracił. Znalazł się w świecie, gdzie na wszystko trzeba zapracować, gdzie jest zmaganie i ból. Co jakiś czas próbuje własnymi siłami odtworzyć tamtą krainę szczęśliwości. Za każdym razem ponosząc wielkie fiasko.  
Nie inaczej dzieje się obecnie. Otacza nas doskonale przemyślana atrapa tamtego szczęśliwego świata. Postęp cywilizacyjny. Ludzie żyją w komforcie i dla komfortu. Najbardziej  wymyślne  urządzenia, leki, formy rozrywki  są dostosowywane do ich potrzeb. Któż bowiem lepiej zna potrzeby ludzi od nich samych? Przecież nie tenkto człowieka skonstruował... Istnieje w ogóle ktoś taki?...

Taki oto sen śnią miliony ludzi na  świecie.
Sen podsycany i sterowany poprzez media.
Tę rzeczywistość pięknie zobrazowano w “Matriksie”, gdzie Neo po połknięciu czerwonej pigułki budzi się wśród mnóstwa kokonów. Znajdują się w nich śpiący ludzie popodłączani do urządzeń wieloma przewodami. To przez nie roboty czerpią od ludzi życiodajną energię. Ludzi są tu okradani ze swojego życia, w zamian dostając piękny sen. Genialna metafora dzisiejszego świata. Z tą jedynie różnicą, że jako ludzie jesteśmy równocześnie i ofiarami śniącymi matriks i zbuntowanymi przeciw swemu stwórcy “robotami”. 

Bo do tego sprowadza się właśnie rzeczywistość. Do relacji: ja i mój Stwórca. Wszystko inne jest tylko ułudą i swoistym matriksem.

Pytanie, czy postąpisz jak swój praprzodek, czy dla odmiany – zaufasz swojemu Stwórcy i zechcesz poznać prawdę?




  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak przed laty ukryto przede mną szczęście

– Jak to się mogło stać? – przeżywałam niedawno lekturę Starego Testamentu – Dyletanctwo? Ślepa wiara w naukową propagandę? Dawno tem...